Niemal zawsze, gdy mowa o zarządzania sobą w czasie słyszę, że planowanie i organizacja pracy lepiej wychodzi nam, kiedy jesteśmy w pracy niż w domu. A przecież w obu miejscach mamy konkretne obowiązki. Lista jednych i drugich bywa pokaźna. Z czego zatem wynika ta różnica?
Poczucie obowiązku
Jak wiadomo, w zawodowe otoczenie wpisane jest naturalna aktywność. Wbrew pozorom jednak, to nie poczucie obowiązku jest motorem napędowym naszego zaangażowania. Punktem wyjścia do działania jest zaspokojenie własnych potrzeb każdego z nas. Piramida potrzeb Maslowa pięknie pokazuje co leży u podstaw naszych dążeń.
Absolutny fundament stanowią potrzeby fizjologiczne, takie jak
- oddychanie
- zaspokojenie głodu
- toaleta
- sen, odpoczynek
I już na pierwszy rzut oka widać, że wszystkie te aspekty mamy w zasięgu ręki w otoczeniu domowym. Powinniśmy zatem dbać o nie, chuchać, dmuchać. A to mogłoby imputować domową organizację z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Tymczasem, nasze prywatne otoczenie sprzyja bałaganiarstwu, odkładaniu spraw na później, marnotrawstwu czasu. Ciekawa jestem ilu z Was, zapytanych o powód takiego zachowania, odpowiedziałoby, że we własnym domu czujemy się po prostu bezpiecznie, bo…
- nikt nas nie kontroluje
- wyłącznie od nas samych zależy nasz plan dnia
- nikomu nie robimy krzywdy naszym rozleniwieniem
- nie narażamy się na niepotrzebne komentarze innych osób
Pełna zgoda i zrozumienie dla tych, którzy potwierdzają tę tezę. Doskonale jednak zdajemy sobie sprawę, że nie zaspokoimy wszystkich naszych potrzeb bez zabezpieczenia sfery materialnej. To dzięki niej mamy to bezpieczeństwo. I tu pojawia się poczucie odpowiedzialności, a w ślad za nim podjęcie pracy zarobkowej. A w niej….
Ludzie
Mamy wokół siebie
- współpracowników, z którymi dzielimy zadania
- przełożonych, oczekujących realizacji planów sprzedażowych
- podwładnych, którym czas nierzadko płynie inaczej niż nam
- klientów, którzy czekają na swoje zamówienia
- kontrahentów, których nie możemy zawieść
- podwykonawców i dostawców itp. itd.
Wszyscy oni stanowią nasze środowisko zawodowe. Zależymy od siebie nawzajem, a to oznacza, że wszystkie punkty, które są atutem w otoczeniu domowym, przestają istnieć w środowisku pracy. Nasze działania mają bowiem wpływ na pracę innych osób, a jej zaburzenie może skutkować nieprzyjemnymi konsekwencjami. Nie możemy zatem pozwolić sobie na odłożenie zadania na później, na jutro, albo na przyszły tydzień. Nie możemy przecież zawieść innych. W ten sposób zaspokajamy także własną potrzebę przynależności, szacunku i uznania.
Ludzie w pracy są zatem naszymi motywatorami, wymuszaczami, dobrymi duchami i innymi -ami wspierającymi organizację i realizację planu dnia.
Wskutek tego, nasze poczucie obowiązku w pracy pęcznieje. Jeśli wszystko idzie pomyślnie, bardzo często wpada także w ramiona endorfin. Na fali rozpędu wizualizujemy wówczas, jak to po powrocie do domu, wysprzątamy go od piwnicy po dach, ugotujemy git i fit obiad, zabierzemy psa na spacer, na jakim jeszcze w życiu nie był, a na koniec urządzimy sobie domowe spa z koloroterapią z girland. A potem wracamy do swoich czterech ścian, zjadamy kanapkę z wczorajszym pomidorem, błagamy psa o szybki sik pod pierwszym krzakiem, bierzemy ekspresowy prysznic z nadzieją na przebudzenie, a kiedy to nie nadchodzi, odkładamy swoje plany na jutro i spoczywamy spolegliwie na 4 ostatnie godziny dnia na kanapie. Bo wolnoć Tomku w swoim domku. Nikt nas z tego przecież nie rozliczy.
Presja czasu
Stawiane nam oczekiwania zawodowe, w postaci planów, targetów nie pomagają. Presja czasu, która nierzadko towarzyszy nam podczas realizacji projektów zawodowych to wyzwalacz tak samo gęstych ruchów, jak i stresu, niestety. Kto zatem ma chęć kontynuować dzień pod takim ciśnieniem? No pewnie, że mało kto. To bardzo skuteczny argument, który jednocześnie jest wymówką od obowiązków domowych. Ale nasz dom to nasz azyl przecież, czyż nie tak?
Po intensywnym dniu pracy czujemy się usprawiedliwieni, a wręcz zachęceni do nagradzania siebie. A jedną z nagród, po chętnie które sięgamy, oprócz lodów i wina, jest zasłużony odpoczynek. Na dodatek, doskonale już wiemy, że to jedna z fundamentalnych potrzeb człowieka, więc nie wolno jej zaniedbać. I słusznie. Nie muszę dodawać, że stąd już prosta droga do kolejnego popołudnia spędzonego na nicnierobieniu.
Samodyscyplina
Niektórzy twierdzą, że zarówno presja człowieka, jak i presja czasu spowodowana napiętymi kalendarzami w pracy, są czynnikami negatywnie wpływającymi na nasze samopoczucie. I nie chcę się z tym teraz zmierzać, bo to zapewne zależy od wielu rzeczy, takich jak
- styl pracy
- model osobowości
- charakter pracy
- zdolności organizacyjne
- postawa asertywna
- umiejętności komunikacyjne
- i wiele innych
Chciałabym zachęcić Was do tego, żeby spojrzeć na to z innej strony. Kiedy jesteśmy w pracy, to właśnie te dwa czynniki, tzw. element ludzki i presja czasu, budują dyscyplinę. Poczucie obowiązku nie pozwala nam jej unikać. To się zwyczajnie nie opłaca. Bo grozi konfliktami, zawaleniem terminów, konsekwencjami finansowymi, a w ich następstwie utratą poczucia bezpieczeństwa. Poddajemy się zatem tej dyscyplinie nieco bezrefleksyjnie, uznając to za konieczność. Z drugiej jednak strony, wykonane zadania, postęp w projekcie, progres w rozwoju, czy docenienie przez pracodawcę są powodem do dumy i wzmocnienia poczucia własnej wartości. Same plusy. Tylko pozostaje pytanie, dlaczego powrót do domu odziera nas niejako z tego płaszcza odpowiedzialności. Nie ma już dyscypliny w postaci innych osób, motywujących nas do działania, nie ma deadlinów, wymuszających skrupulatne układanie zadań w logicznych ciąg zdarzeń, pozbawiony pustych przebiegów.
Macie prawo się nie zgadzać
I oczywiście, w tym momencie możecie powiedzieć, iż przecież są inni członkowie rodziny, którzy mogą nas dokładnie tak samo wspierać. Mnóstwo dostępnych narzędzi do planowania też z pewnością robi robotę. Owszem! Tylko domownik, który nie płaci nam za sprzątanie i pranie, i kalendarz, którego nikt nie kontroluje aż się proszą, by upchnąć je pod dywan, postawić na nich kanapę i rozsiąść się z popcornem na wieki wieków.
Robotę robi samodyscyplina! To niezwykle trudna umiejętność. Przegrywa bowiem z wieloma pokusami. Słabości są rzeczą ludzką, a samodyscyplina świetnie to rozumie i pokornie usuwa się w cień. Warto jednak, małymi krokami próbować ją budować, ponieważ potrafi się odwdzięczyć niesamowitymi efektami w obszarach, w których ja stosujemy. A to kolejna cegiełka do wzmacniania poczucia własnej wartości. O tym, jak to zrobić podpowiem w kolejnym wpisie. Tymczasem zachęcam do podzielenia się waszymi metodami nabywania umiejętności samodyscypliny.